Ta strona wygląda tak kiepsko, ponieważ korzystasz z przeglądarki nie obsługującej ogólnie przyjętych standardów internetowych. Aby zobaczyć ją w pełnej krasie, zaktualizuj ją do wersji zgodnej z tymi standardami. Trwa to krótko i nie kosztuje nic.

KMK Software Katowice, Studio usług komputerowych

* Potężny kłąb ognia *

Challenger Katastrofa - Część 1

Pierwszy start zmodernizowanej Columbii przekładany był siedmiokrotnie. 6 stycznia 1986 roku, zaledwie 31 s przed terminem wzlotu, przemęczeni pracownicy obsługi naziemnej popełnili niezwykle groźną pomyłkę. Dopuścili do wypompowania z głównego zbiornika paliwa ponad ośmiu ton płynnego tlenu. Tak poważny ubytek materiału pędnego mógł w decydującym momencie - wchodzenia statku kosmicznego na orbitę - spowodować nagłe przerwanie pracy wszystkich trzech głównych silników. Skutki byłyby nieobliczalne. Szczęściem, choć okrężną drogą, zadziałał system bezpieczeństwa. Wypływający ciekły tlen ochłodził zespół silnikowy Columbii i ten spadek temperatury zarejestrowały urządzenia kontrolne. Komputery w ostatniej chwili wstrzymały wzlot samolotu kosmicznego.

12 stycznia start doszedł do skutku. Wyprawa miała trwać sześć dni, ale już po starcie zdecydowano się na jej skrócenie o jedną dobę, aby dać więcej czasu służbom naziemnym na przygotowanie Columbii do następnego lotu wyznaczonego na 6 marca.

Jednak 16 stycznia lądowanie uniemożliwiła zła pogoda nad Cape Canaveral. Następnego dnia John Young za sterami samolotu treningowego wyposażonego w systemy pokładowe analogiczne jak w Space Shuttle, badał warunki meteorologiczne nad lądowiskiem, wykonał próbę lądowania. Warstwa chmur miała zbyt niski pułap. Young uznał, więc, że lądowanie Columbii byłoby w tych warunkach ryzykowne. Wyprawę kosmiczną przedłużono o kolejny dzień. 18  stycznia chmury rozciągały się nad betonowym pasem jeszcze niżej, lecz termin lądowania kierownictwo lotu utrzymywało w mocy licząc na nagłe, chociaż chwilowe rozpogodzenie. Dopiero na 20 min przed planowanym impulsem hamowania, lądowanie na Florydzie odwołano i przeniesiono je na lądowisko na zachodzie Stanów Zjednoczonych, w Kalifornii. Columbia wykonała jeszcze jedno okrążenie Ziemi, po czym zeszła z orbity i wylądowała krótko przed wschodem słońca na Pustyni Mojave.

Na Florydzie trwały już przygotowania do kolejnego startu - dziesiątego dla Space Shuttle Challenger, a dwudziestego piątego w programie STS. Miał to być swego rodzaju srebrny jubileusz. Termin kosmicznej wyprawy znowu trzeba było przesunąć. Tym razem z powodu burzy piaskowej w Dakarze, gdzie wyznaczone było lądowisko zapasowe. Obrano inne lotnisko - w Casablance w Maroku. Nowy termin wyznaczono na 28 stycznia 1986 roku na godzinę 9:38 czasu miejscowego.

Wszyscy to pamiętamy. Telewizja tego dnia wiele razy pokazywała członków załogi i wzlot statku kosmicznego. Uroczysta kolacja poprzedniego wieczoru, uśmiechy, radosne podniecenie przy wspólnym posiłku. Rano siedmioro astronautów zajęło miejsca w kabinie załogowej Challengera. W fotelu dowódcy zasiadł Francis Scobee. Lat 47, oficer lotnictwa wojskowego. Żonaty, dwoje dzieci. Po jego prawej stronie ulokował się drugi pilot - Michael Smith. Lat 41, także oficer lotnictwa, pilot doświadczalny i instruktor lotniczy. Żonaty, troje dzieci. W drugim rzędzie, pośrodku usiadła druga amerykańska astronautka, specjalista wyprawy, Judith Resnik - 37 lat, Amerykanka pochodzenia żydowskiego, z wykształcenia elektronik. Była panną. Z prawej strony kabiny, pod skosem w stosunku do fotela Judith, za drugim pilotem siadł czarnoskóry Ronald McNair - drugi specjalista wyprawy. Lat 36, doktor fizyki. Żonaty.

Dolny pokład zajęło trzech pozostałych astronautów. Koło drabinki łączącej oba pokłady zasiadł Ellison Onizuka, trzeci specjalista wyprawy. Wiek - niespełna 40 lat. Oficer lotnictwa wojskowego. Amerykanin pochodzenia japońskiego. Żonaty, dwoje dzieci. Pod skosem w prawo znalazła się Christa McAuliffe. Lat 38. Nie była etatową astronautką. Wybrano ją w drodze konkursu z 11 tys. nauczycieli. Miała z pokładu Challengera przeprowadzić lekcje na temat wykorzystania przestrzeni kosmicznej. Zamężna, dwoje dzieci. Po jej prawej stronie zajął miejsce Gregory Jarvis - specjalista ładunku użytecznego. Dwukrotnie był już wcześniej wyznaczany do lotu kosmicznego, lecz w obu przypadkach ustąpić musiał miejsca politykom, członkom Kongresu USA. Lat 42. Absolwent studiów wyższych o kierunku elektrycznym, przedstawiciel firmy Hughes. Żonaty, bezdzietny.

W ładowni Challengera umieszczony był satelita łącznościowy TDRS-B oraz Spartan-2 przeznaczony do obserwacji komety Halleya.

Była godzina 8:35. Do startu pozostała godzina. Osiem minut przed terminem wzlotu padło polecenie: Przerwać procedurę, startu. - Głowa do góry! - uspokoił załogę kierownik lotów. - Dzisiejszy obiad zjecie już w kosmosie. Tylko odkujemy z Challengera nacieki lodu i o godzinie 11 minut 38 ruszycie.

W nocy z 27 na 28 stycznia było - jak na Florydę - wyjątkowo zimno, temperatura spadła do -4,4°C. Wiał lodowaty wiatr północno-zachodni. Zespół startowy o wysokości równej piętnasto piętrowemu gmachowi znajdował się pod działaniem warunków atmosferycznych od pięciu tygodni. Jego elementy - ogromny zbiornik paliwa, dwie boczne rakiety wspomagające i sam statek kosmiczny w niektórych miejscach pokryły się warstwą szadzi i lodu. Ekipa, która ten lód usuwała, odkryła, że zewnętrzna powierzchnia dolnej części prawej rakiety wspomagającej ma nienormalnie niską temperaturę -12 do -14°C. Później NASA zweryfikuje te pomiary i ustali, że w rzeczywistości temperatura powierzchni rakiety nie przekroczyła -7,2°C, ale i tak było to dziwne zważywszy wzrost temperatury powietrza w dzień do 3,3°C powyżej zera.

Skąd taka anomalia? Potężny zbiornik paliwa mieszczący płynny wodór i tlen o temperaturze odpowiednio -253 i -183°C, mimo dość skutecznej ochrony termoizolacyjnej na zewnątrz ma w normalnych warunkach temperaturę od -13°C do -17°C. Tak, więc zimny wiatr owiewający nocą zbiornik paliwa statku kosmicznego stojącego na starcie dodatkowo chłodził się, po czym trafiał na prawą rakietę boczną.

Fakt ten zlekceważono. Zresztą stało się tak nie po raz pierwszy.

Zbliżała się godzina 11:38 czasu miejscowego. Kończyło się odliczanie. 6,6 sekundy przed startem nastąpił zapłon głównych silników Challengera. Start! Po 0,0587 s zaczęło się działanie rakiet wspomagających. Siła ciągu większa niż ciężar samolotu kosmicznego zespolonego z wielkim zbiornikiem i dwiema bocznymi rakietami powoduje oderwanie go od stanowiska startowego. Challenger powoli rusza. Ludzie zgromadzeni w strefie przewidzianej dla obserwatorów biją brawo, chóralny okrzyk triumfu towarzyszy pierwszym metrom lotu. Przed ekranami TV miliony telewidzów. Huk silników zagłusza wszystko. Challenger nabiera prędkości.

20 sekund od startu. Zgodnie z programem lotu zdławiono silniki główne do 94% ciągu nominalnego. 16 sekund później do 65%. W 40 sekundzie sterowany przez komputery pokładowe automatyczny system kierowania samolotu kosmicznego zareagował na gwałtowny silny poryw wiatru. Challenger wyrównał lot.

58,774 sekundy lotu. Ze złącza segmentów prawej rakiety wspomagającej wydobywa się czarny dym. Na razie nikt jeszcze o tym nie wie. Dostrzeżono to dopiero później, gdy klatka po klatce przejrzano zapisy kamer TV. Ich analiza wykazała również, że już 0,445 s po starcie w tym właśnie miejscu, ponad złączem segmentów, pojawiła się chmura czarnego dymu, a dokładniej seria "pufnięć" wydobywających się z częstotliwością trzech na sekundę, czyli z częstotliwością drgań rezonansowych samolotu kosmicznego. Dym w tej początkowej fazie po raz ostatni pokazał się w 12 s lotu.

W ślad za dymem, 59,249 s po starcie, z boku prawej rakiety wypełza ogień. 60,164 sekundy - płomień staje się coraz większy. Ułamek sekundy później odchyla się w kierunku zbiornika zewnętrznego, ogarniając także element łączący rakietę wspomagającą ze zbiornikiem.

Dwie sekundy później komputery pokładowe płynnie zmieniły tor lotu Challengera - prawy silnik główny przez trzy sekundy wykonywał ruchy dyszą. Te manewry przeciwdziałały kolejnym porywom wiatru targającym zespołem startowym. Komputery pokładowe samolotu kosmicznego ciągle realizowały program wzlotu, ciągle nic nie wiedziały o zbliżającej się katastrofie, choć miała ona nadejść zaledwie za około 10 s.

- Zrozumiałem. Daję pełny ciąg - takie były ostatnie słowa, jakie z pokładu statku kosmicznego dotarły na Ziemię. Wypowiedział je dowódca załogi, Francis Scobee. Zaraz potem...

72,141 sekundy po starcie. Zaczął się ostatni akt dramatu. Urządzenia pokładowe Challengera zarejestrowały targnięcie statkiem w prawo. Wysoka temperatura płomienia lub dodatkowe obciążenia materiału spowodowały rozerwanie dolnego trzpienia łączącego prawą rakietę wspomagającą ze zbiornikiem głównym. Zaczęła się ona wahać wokół drugiego, górnego łącznika, Przy prędkości tysiąca km/h! Wszystko działo się w ułamku sekundy. Dolna część rakiety odchyliła się, po czym ruszyła w kierunku Challengera. Przypuszczalnie uderzyła w prawe skrzydło statku i odłamała jego część. Płomień z dyszy opalił prawą stronę Challengera. Wyłowione z oceanu szczątki tej części samolotu kosmicznego były bardzo osmalone.

Załoga dopiero w tym momencie zorientowała się, że dzieje się coś niedobrego. Rakieta boczna stożkowym wierzchołkiem uderzyła w zbiornik ciekłego tlenu. Prawie jednocześnie odpadła tylna część zbiornika ciekłego wodoru powodując wyciek dziesiątków ton paliwa. Dodatkowa siła ciągu skierowana do przodu przerwała gródź oddzielającą płynny tlen od wodoru.

Obniżone, rozciągnięte - Uuoooch! drugiego pilota Mike'a Smitha było ostatnim odgłosem zarejestrowanym w kabinie załogowej przez czarną skrzynkę samolotu kosmicznego. Nawiasem mówiąc, to dramatyczne, ostatnie tchnienie Challengera trafiło - jak to w Ameryce - do przeboju muzycznego.

Niemal w tym samym momencie pod samolotem kosmicznym, w górnej części zbiornika ciekłego wodoru pojawił się błysk ognia. 0,026 sekundy później, w miejscu, w które wbiła się rakieta, zaczęła się potężna eksplozja. Wokół statku powstała ogromna kula ognia. Zewnętrzny olbrzymi zbiornik ciekłego tlenu i wodoru przestał istnieć.

Sprawozdawca kompanii telewizyjnej CNN prowadzący transmisję TV zdezorientowany powiedział, że jest to, być może, normalny płomień z rakiety, ale jeden z techników NASA będący akurat w zasięgu mikrofonu wykrzyknął: Nie, to za wcześnie!

Sam Challenger wyszedł z eksplozji prawie nie naruszony. Trzy główne silniki pracowały jeszcze przez jedną dziesiątą sekundy wykorzystując paliwo pozostałe w przewodach doprowadzających.

73,534 sekundy. Komputery bezwolnie realizujące założony w nich program wydały decyzję - bezsensowną, zresztą jak każda w tej sytuacji - wyłączenia silnika nr 1.

73,605 sekundy. Urwało się przekazywanie danych z pokładu statku kosmicznego.

Komentator NASA jeszcze nie wie, co się stało. Podaje spokojnie: - 1 minuta 15 sekund lotu, prędkość 2900 stóp na sekundę, wysokość... Ludzie zgromadzeni na stanowisku startowym zamarli w niedowierzaniu. Na chwilę zamilkł także komentator. Potem wykrztusił: - Kierownik lotu bardzo uważnie bada powstałą sytuację... Cisza. - Prawdopodobnie doszło do awarii. Straciliśmy łączność. Długa cisza. - Otrzymaliśmy informację od głównego specjalisty lotów kosmicznych: statek eksplodował.

W rzeczywistości jednak, Challenger ucierpiał nie tyle od wybuchu, ile pod wpływem działania sił aerodynamicznych. Kiedy wyłonił się z ognia i dymu, pozbawiony sztywnego oparcia, jakim był zbiornik zewnętrzny, wstrząsany siłami oporu powietrza zaczął się rozpadać. Najpierw odpadły najbardziej narażone skrzydła. Chwilę potem eksplodowały materiały pędne systemu kontroli położenia umieszczonego przed kabiną załogową. Silniki nr 2 i 3 nadal pracowały, ale już tylko chwilę, bo kadłub statku rozpadł się na kilka części.

Kabina załogowa ocalała. Wznosiła się jeszcze przez 25 sekund ciągnąc za sobą kilkumetrowy warkocz kabli elektrycznych. Na filmie analizowanym klatka po klatce dały się zauważyć nawet nieuszkodzone szyby okien w przedniej części kabiny. Siłą rozpędu przebyła ona jeszcze około 5 km z przyspieszeniem 12-20 g, dotarła do wysokości 19 km 300 m, po czym runęła ku powierzchni oceanu. Po 2 min 45 s od chwili wybuchu uderzyła w wodę z prędkością około 334 km/h. Jej przyśpieszenie osiągnęło 200 g. Rozpadła się doszczętnie.

W eksplozji w ogóle nie doznały uszkodzeń boczne rakiety wspomagające. Uwolnione z zespołu startowego pomknęły bez celu każda w swoją stronę, tworząc na niebie -jak na ironię - wielki ślad spalin w kształcie litery V, jak "victoria". Dopiero w 110 s po starcie, gdy jedna z nich zwróciła się w kierunku lądu, kontroler bezpieczeństwa odpalił ładunki samo niszczące. Szczątki rakiet opadły do Atlantyku.

Jakie były ostatnie chwile załogi Challengera? Astronauci nie zginęli wskutek wybuchu. Nie był on dostatecznie silny, by zabić mocno przypiętych do foteli ludzi, mimo że błysk ognia na niebie wyglądał jakby wybuchła bomba atomowa. Również początkowa faza dużych przyspieszeń, choć trudnych do przetrzymania, nie powinna spowodować śmierci astronautów. W pierwszej chwili najbardziej zagroziło im rozhermetyzowanie kabiny. Ucieczka powietrza musiała być jednak powolna, skoro członkowie załogi zdążyli działać. Nawet w wypadku gwałtownej dekompresji kabiny astronauci zachowywaliby przytomność jeszcze przez 6 do 15 s.

Nie mieli żadnych szans. Gdyby darowano im więcej czasu, sami szybko doszliby do przekonania, że nie mogą liczyć na ocalenie. Czasu na myślenie nie było jednak wcale. Próbowali się ratować.

Jak wynika z drobiazgowej analizy wydobytych z dna Atlantyku szczątków kabiny załogowej, co najmniej troje astronautów sięgnęło po aparaty tlenowe przymocowane do siedzisk. Te niewielkie pojemniki ze sprężonym powietrzem zostały zainstalowane na wypadek przymusowej ewakuacji załogi jeszcze przed startem samolotu kosmicznego. Zapas powietrza był obliczony zaledwie na 6 min wystarczających na opuszczenie pokładu statku i dotarcie do opancerzonego pojazdu ratowniczego czuwającego w pobliżu z włączonym silnikiem podczas każdego startu statku kosmicznego.

Challenger katastrofa - Część 2


Filmowa kompilacja katastrof Challengera i Columbii ze strony Chris Valentine's.


Dodaj do Ulubionych / Zakładek Pomógł Pajączek Stanowcze NIE dla spamu ! Poprawny HTML 4.01 Transitional Poprawny CSS 2.1 Licznik