Ta strona wygląda tak kiepsko, ponieważ korzystasz z przeglądarki nie obsługującej ogólnie przyjętych standardów internetowych. Aby zobaczyć ją w pełnej krasie, zaktualizuj ją do wersji zgodnej z tymi standardami. Trwa to krótko i nie kosztuje nic.

KMK Software Katowice, Studio usług komputerowych

* Stanisław LEM *

Czy jesteśmy sami w kosmosie?

Wykład 5

Do tematu dzisiejszego wykładu sprowokował mnie list, który otrzymałem od pana Zbigniewa Blani. Pan Blania przesłał mi również kasetę z nagraną wypowiedzią kierowcy spod Konina, który ostatnio widział Zielonych. Nie przesłuchaną kasetę odesłałem z powrotem i napisałem zwięźle okrutny list, że błagam go uprzejmie, żeby zaprzestał prób nawracania mnie na wiarę w UFO. Dlaczego postąpiłem tak brzydko? Niekiedy pełnię rolę rzecznika prasowego nauki. Zakłada się, że nauka powinna być maksymalnie otwarta i kiedy spotyka się z faktami nieznanymi, lub nawet całkowicie sprzecznymi z całym dotychczasowym dorobkiem, nie powinna z góry odrzucać nie zbadanego materiału. Jak wiadomo, sąd sprawiedliwy to taki, który rozpatruje strony bez względu na to, jak sprawa a priori nieprawdopodobnie wygląda.

Moje stanowisko w największym skrócie jest takie: Zacznę od uwagi pozornie marginesowej. Na podstawie badań opinii publicznej w Anglii stwierdzono, że już większa liczba ludzi wierzy tam w różne latające talerze i gości z kosmosu niż w Boga. Może więc istnieć nawrót popadnięcia w kompletną ciemnotę, wiarę w przesądy itd., tak jak istnieje wtórny analfabetyzm u niektórych osób, które się uczyły czytać i pisać. Niezidentyfikowane talerze latające są podzbiorem pięknego zbioru, do którego należą: trójkąt bermudzki oraz różne astronautyczne szlachetne istoty, co to przyleciały do nas przed wiekami, jak powiada Daniken i jego uczniowie, ażeby uszczęśliwić ród ludzki. Wszystko to bardzo się rozmnożyło z dwóch powodów. Jest podaż i jest popyt. Popyt jest tak kolosalny, że dzisiaj każdy człowiek, który ma łatwość w operowaniu fantazją, i który chce zarobić, może to z łatwością uczynić, jeśli pójdzie do wydawcy z jakąś historią. Nie wiem tylko dlaczego w pewnych dziedzinach wyobraźnia jest zacieśniona. Ta znaczy z całego szerokiego widma kolorów wybrano dla tych facetów, którzy kręcą się ostatnio po Polsce, zieleń. Przecież mógłby choć jeden fioletowy się zjawić!

Powyższe przypadki tworzą zwarty blok, do którego dołączę inne elementy, a mianowicie telepatię, telekinezę, jasnowidzenie itd. Parę lat temu, pisząc na temat zjawisk pozazmysłowych, próbowałem znaleźć wspólne fenomeny tych zagadnień. Pierwszy jest taki, że wszystkie tego rodzaju zjawiska nie przekraczają pewnego progu ziszczenia. Tak jak nikt np. nie może przyprowadzić Zielonego za rękę. Pan Blania chce mi przywieźć faceta, który go widział. Ja zaś chcę Zielonego zobaczyć! Faceta, który "widział" mogę sam tak odegrać, że wszyscy się zadziwią. Przecież pisanie książek fantastycznych to mój zawód. Wiem jak się konstruuje niesprzeczną fabułę, żeby nie można jej było w żaden sposób odróżnić od autentycznego protokołu zajść. Zapewniam, że zrobię to lepiej, niż kierowca spod Konina. Nie o to więc chodzi, żeby się spotkać z kimś, kto opowiada różne dziwne rzeczy. Istnieją pewne gradacje prawdopodobieństwa zjawisk i można powiedzieć tak: jest zastanawiające, że w historii dziejów, pewne fenomeny pojawiają się w rozmaitych przebraniach. i to jest druga charakterystyczna ich własność. Od czasu do czasu wraca moda na takie zjawiska jak lewitacja. O lewitacji, czyli o wznoszeniu się w powietrze modlących się kapłanów, można przeczytać w "Faraonie" Prusa. A Prus przecież tego nie wymyślił! W Anglii jest teraz guru, który twierdzi, że unosi się z łatwością do 15 cm. Dwóch pastorów z Niemiec ofiarowało mu 1000 marek za to, żeby zechciał się tak utrzymać przez dziesięć sekund. On jednak nie utrzymuje się dłużej niż jedną dziesiątą sekundy, to znaczy tak długo, jak każdy człowiek gdy podskoczy. Gdy na cyrkowym namiocie jest napis: "tu przecina się żywą kobietę, po czym ona w dwóch kawałkach wzbija się w powietrze i zrasta się" - nikt nie idzie tam w przekonaniu, że tak dzieje się naprawdę. Wszyscy dzisiaj wiedzą, że mamy do czynienia z trickiem, lecz były czasy, że brano to zupełnie serio. Chcę przez to powiedzieć, że są pewne rzeczy, w które ludzie szczęśliwie na przestrzeni ostatnich paru tysięcy lat przestali wierzyć.

Pewien obywatel Izraela, Uri Geler, zarobił w Stanach Zjednoczonych mnóstwo pieniędzy, gnąc "siłą woli" łyżki i widelce. Kiedy przyłapano go na oszustwie, okazało się, że tak długo jak mieszkał w Izraelu, był zwyczajnym sztukmistrzem i występował w kabaretach. Gdy zrozumiał, że zarabia marny grosz w porównaniu z tym ile mógłby mieć pieniędzy jako "prawdziwy" sztukmistrz, natychmiast nim został. Jednym słowem, mimo ogromnej ilości rozmaitych oszustw w tej sferze, wszyscy, którzy są rzecznikami trójkątów bermudzkich, zielonych ludzików itd, oświadczają: Podobnie jak istnieją fałszywe cuda, od których kościół odrzeka się, tak też tutaj ma miejsce cała masa lipy, bujdy, kłamstw, histerii i zwidzeń. Jednak poza tym jest jeszcze twardy rdzeń autentycznych fenomenów i tu trzeba wierzyć. Wówczas ja wypowiadam znowu swoje: to zastanawiające, że dzisiaj widzi się zielonych ludzików i przedmioty latające o kształtach podobnych do pojazdów, a dawniej widziało się Faetona na wozie ognistym.

W XVIII - IX wieku w Anglii "modne były" cmentarze, karczmy na rozstajach dróg, wisielce i zielone trupy, które wyłaziły z grobu. Folkloryzm tych nieboszczyków i spraw pozagrobowych zmienia się historycznie. Każda epoka wytwarzała sobie właściwą systematykę wierzeń pozareligijnych. Od czasu do czasu coś autentycznego się wyodrębnia. Oto np. w XIX wieku mówiło się o magnetyzmie zwierzęcym. Można człowieka wprawić w taki dziwny stan, że osoba z natury słaba i niewygimnastykowana, oparta na dwóch stołkach jedynie czubkiem głowy i stopami, stawała się sztywna i równa jak deska, tak że dwie osoby mogły na niej usiąść. Na jawie nikt by tego nie zrobił. Można to jednak powtórzyć. Nie z każdym oczywiście. Są to zagadnienia z zakresu sugestii i hipnozy. Odszczepiło się je od nurtu zjawisk magnetyzmu zwierzęcego i zweryfikowało jako autentyczne.

Pod koniec ubiegłego stulecia były także bardzo modne okrągłe stoliki. Panie i panowie siadali przy nich, robili łańcuszek z rąk i stolik zaczynał tańczyć. Paniom, które występowały jako media (szczególnie uzdolnione brały ciężkie pieniądze) wyłaniały się z brzucha w zupełnej ciemności obłoki dziwacznej ektoplazmy. Z chwilą, gdy zostały wynalezione noktowizory, czyli urządzenia do widzenia w ciemnościach dzięki promieniowaniu podczerwonemu, media przestały istnieć. Okazało się, że duchy nie tylko nie lubią światła, ale także nie znoszą wręcz noktowizorów. Noktowizory przeszkadzają duchom do tego stopnia, że muszą się one ulotnić.

Będąc za granicą, kupiłem w drodze wyjątku "Playboya" bo był w nim artykuł o UFO profesora Karla Sagana, jednego z wielkich mózgów CETI (zakładał tę organizację razem z profesorem Szkłowskim). Byłem ciekaw tego artykułu, bo prof. Saganowi zarzucano już straszne rzeczy. Mianowicie, będąc jednym z "głównych motorów" amerykańskiego projektu Viking, obejmującego lądowanie na Marsie, z niesamowitym entuzjazmem przewidywał nie tylko istnienie tam życia, ale od razu wyobrażał sobie, że może to być życie nieorganiczne. Mówił, że będą to opancerzone sztywne istoty, rozłożone na półtora kilometra, przypominające kopce z granitu! Skąd to wziął nikt nie wie. W nauce ścisłej uczeni nie lubią kolegów, którzy zanadto fantazjują i to brano mu właśnie za złe. Jednakże ten "nietrzeźwy" fantasta wyparł się wszelkich związków z ufologami i ufomaniakami, podkreślając w tym bardzo popularnie napisanym artykule, nonsensowność dalszych badań nad poszukiwaniem i n n y c h, w które włożono już miliony dolarów, a które od iks lat nie dały absolutnie żadnego wyniku.

Tymczasem pan Blania jest członkiem towarzystwa zajmującego się badaniem niezidentyfikowanych obiektów latających. Towarzystwo to ma siedzibę, zarząd, skarbnika, zbiera miesięczne składki, wydaje biuletyny i wysyła ludzi z magnetofonami, którzy jeżdżą i pytają: widziałeś? Ktoś odpowiada: Widziałem! A jaki kolor był ich twarzy: - Zielony! No cóż, nie ma na to rady. Już kilku facetów widziało to samo. Pan Blania napisał nawet, że nie należało o tym pisać w "Przekroju", nie należało o tym mówić. Przecież to jest zupełnie jasne! Kierowca spod Konina z największą chęcią może zostać na koszt pana Blani przewieziony do Krakowa i umieszczony w hotelu. Co jest przyjemniejsze: tłuc się z bańkami mleka pod Koninem, czy siedzieć w hotelu i być indagowanym przez osoby kulturalne i przyjemne, które z zaparciem tchu "wiszą na wargach" wyróżnionej przez los istoty, która spotkała się z Zielonym w lesie?

Gdyby ktokolwiek ćwierć przytomny uwierzył w to wszystko, choć przez jedną chwilę przed zaśnięciem, jasne jest, że od razu zainteresowano by się żywiej Zielonymi. Rozpoczęto by poszukiwania, przeczesując lasy itd. Jestem skłonny zasadniczo zmienić zdanie w odniesieniu do dowolnej rzeczy, jeżeli zostanę przekonany w odpowiedni sposób. Odpowiedni, to nie znaczy ściskając gorączkowo rękę człowieka, który oświadczył mi, że widział całe kupy Zielonych. Muszę jeszcze uczciwie powiedzieć, że gdybym to ja ich osobiście zobaczył, sądziłbym, że albo śnię, albo zwariowałem. Mój szacunek dla nauki i dla tego co ludzie zbiorowo zrobili na przestrzeni ostatnich paru tysięcy lat, jest większy niż szacunek dla moich własnych władz umysłowych. Trzeba znać proporcje. Są pewne fakty, które zajść na pewno nie mogą.

Wykład 6


Dodaj do Ulubionych / Zakładek Pomógł Pajączek Stanowcze NIE dla spamu ! Poprawny HTML 4.01 Transitional Poprawny CSS 2.1 Licznik