* Stanisław LEM *
Czy jesteśmy sami w kosmosie?
Wykład 6
Encyklopedia, po którą zwykle sięgamy, jest encyklopedią wiedzy. Lecz ostatnio w Anglii ukazała się encyklopedia niewiedzy. I okazało się, że objaśnienie tego, czego nie wiemy, powinno zająć znacznie więcej stron. Niemniej jednak, jeśli nawet nie wiemy tylu rzeczy, to nie jest tak, żeby wszystko mogło być całkiem inaczej niż myślimy. Właśnie dlatego nigdy nie będą rodziły się dzieci, trzymające od razu w ręku elektryczną gitarę. I nigdy też nie będzie żadnych małych zielonych ludzików. Jest tak jak powiedziałem. Każda epoka ma sobie właściwy typ majaczliwych i uporczywie powtarzających się tez. W naszej ocenie są one oczywiście technogenne. Mogę się np. "zapierać sześcioma nogami" i powiadać, że widziałem anioła. Może uwierzyłoby mi w to parę starszych pań w Krakowie. Ale gdy powiem, że w nocy widziałem jakiś pojazd i opiszę ile miał rur, co mu wylatywało itd., będzie wówczas prawdopodobne, że jacyś przybysze przylecieli, podobni do ludzi, ale jednak niezupełnie, bo kto jest zielony? Dlaczego skóra ich jest zielona? To bardzo proste. Nie ma prawdziwych zielonych ludzi, więc jest to cecha sporządzona jako wyróżnik. Przecież to oczywiste. Gdyby nawet ktoś mi powiedział, że miał kolosalne trudności artykulacyjne z opisem tego co zobaczył, będę wątpił, czy widział rzecz z innego układu planetarnego, tylko pomyślę, że może widział coś niezwykłego.
Zbiorę teraz wszystkie cechy charakterystyczne faktów, którym nie daję wiary. Po pierwsze są to zjawiska niereprodukowalne. Ktoś mógłby powiedzieć, że niereprodukowalne są również trzęsienia ziemi. Nie jest bowiem tak, że kiedy uczeni życzą sobie zbadać trzęsienie ziemi, mogą je wywołać. Słabe owszem można spowodować, ale autentyczne, z "uczciwym" epicentrum już nie. Takich rzeczy, których nie możemy lub nie chcemy zrobić jest więcej. Możemy na przykład wywołać śmierć zdrowego człowieka wstrzykując mu bakterie. Tego się nie robi z powodów etycznych. Zasadniczo jednak, reprodukowalność jest podstawową cechą postulatu nauki. Jeżeliby zachodziły zjawiska unikalne, których rzadkość występowania jest niewątpliwa, nie podlegają one orzekaniu w zakresie nauki, bez względu na to, co to jest. Jest bowiem pewna granica prawomocności empirycznej, której żadne zjawiska nie przekraczają. Nie można wątpić w istnienie krzesła, a jeżeli będziemy jednak wątpili, przyjdzie mnóstwo fizyków, którzy bardzo dokładnie nam wszystko wyjaśnią. Bezsporne jest takie zachodzenie procesów. Jeśli odkręcimy kran wodociągowy, poleje się woda - będzie to pewien proces. Wszyscy są przekonani, że on nastąpi, jeżeli nie nawali wieża ciśnień lub wodociągi miejskie. Natomiast takie procesy, jak przekazywanie myśli, jasnowidzenie itd., mimo że jest sporo ludzi, którzy w nie wierzą, dają się badać wyłącznie w sposób statystyczny, co już jest podejrzane. W tym miejscu moi oponenci mogliby zwrócić uwagę, że atomy też mają tę przykrą własność, iż dają się ujmować tylko w kategoriach statystycznych. Wspólną cechą omawianych zjawisk jest także zróżnicowanie obserwatorów na entuzjastów, skłonnych przyjmować wszystko z zamkniętymi oczami, z góry dającym ogromną wiarą rzeczom, w które chcą wierzyć, Mundus vult decipi, ergo decipiatur (ludzie chcą być oszukiwani a więc są oszukiwani). I są też ludzie sceptyczni, których żadne dane z zakresu tej dziedziny przekonać nie mogą.
Pozostaje jeszcze osobna sprawa, która w naszym przypadku, ma szczególne znaczenie. Jak wiadomo, Polacy chcą być we wszystkim najlepsi. Nie jest tak, że zadowolimy się czymś trzeciorzędnym, i na przykład będziemy niewyraźnie widzieli z daleka latające talerze. My musimy od razu mieć spotkanie Trzeciego Rodzaju! Będziemy sobie chodzić po lesie z zielonymi istotami pod rękę. W ten sposób z zupełną łatwością możemy zakasować wszystkich facetów z towarzystwa badania UFO. Niech więc z wywieszonymi językami przybiegną do nas. Z wieśniakiem bezpośrednio nie będą mogli rozmawiać, ba żaden z nich po polsku chyba nie mówi, ale będzie na pewno mnóstwo tłumaczy. A może nawet przy okazji zarobią cinkciarze. Jednym słowem raj, Kanada. Czyż to nie jest wspaniałe? Później przyjedzie ktoś taki jak ja i będzie psuł interes, wyśmiewał, torpedował, zapewniał, że nic nie ma. Nie siadam jednak od razu przy maszynie, by napisać artykuł miażdżący i wyśmiewający. Nie! Po pierwsze przekonałem się, że słuszne są słowa, które ktoś powiedział: "Są dwie rzeczy, które wstrząsają: nieskończoność nieba nad nami i nieskończoność głupoty ludzkiej". Przy czym twierdził, że ta druga jest znacznie większa. Sądzę, że istotnie tak jest. Przede wszystkim głupota jest niezniszczalna, odradza się w każdym pokoleniu w kolosalnych ilościach na nowo i nie ma na to siły. A zatem nie należy psuć zabawy.
Ufolodzy jeżdżą po Polsce, by szukać po chałupach wieśniaków, których wypytują: "A powiedzcież jakie to było? -Ano świeciło panie, świeciło". Ludzi takich, jak on jest zresztą bardzo wielu. Jest ogromna ilość względów sprawiających, że do takich rzeczy się nie wtrącam. Nie tylko ja oczywiście, uczeni też tym na ogół się nie zajmują. Uczony nie może pełnić roli lekarza w pogotowiu ratunkowym, którego obowiązkiem jest jechać na każde telefoniczne wezwanie, bo nie wiadomo czy naprawdę, ktoś wypił flaszkę jodyny, czy zrobił głupi kawał alarmując go. Niemożliwością jest, żeby uczeni zajmowali się takimi sprawami, pisali sprostowania itd.
Nie dotknąłem tutaj jeszcze w ogóle sprawy delikatnej. Uważam się za człowieka zupełnie normalnego umysłowo, niemniej jednak osoba moja działa przyciągająco - tak bywa - na łudzi nieco "trąconych". Nie tylko w kraju zresztą. Niektórzy sądzą, że być może łatwiej zrozumiem nadzwyczajności, których oni doświadczają. Jestem trochę z tym otrzaskany. Skądinąd wiadomo, że poszukiwacze fenomenów typu zielonych ludzików, ci "badacze", też przyciągają różnych maniaków działających z nadzwyczajną intensywnością. Daje im to satysfakcję życiową, poczucie ziszczenia, a dla osób postronnych jest nieszkodliwe, bo zawsze lepiej, żeby taki "badał" niż gryzł przechodniów na ulicy. Poza tym jest zjawiskiem bardzo ciekawym, że w tych wszystkich dziedzinach panuje stan pogotowia, by posiąść prawdę ostateczną. Wszyscy spodziewają się zawsze, iż zaraz przyjdzie moment, kiedy będzie można przyprowadzić za rękę jednego Zielonego. Nastąpi lewitacja i ktoś wzbije się w powietrze, cudze myśli zostaną odczytane w wyraźny sposób, a nie jakoś niejasno. Wreszcie potwór z Loch Ness dotąd niedobry dla nas, uparty i niesympatyczny wylezie na brzeg i da się sfotografować z przodu oraz z tyłu. Wobec tych faktów, wszyscy niedowiarkowie padną plackiem, umierając ze wstydu posypią głowę popiołem i okaże się wówczas, cóż to byli za niesympatyczni, zawężeni ciemniacy. Ja oczywiście będę na czele tego pochodu!
Ponieważ jak powiedziałem, chcemy być pierwsi we wszystkich konkurencjach, musimy więc mieć facetów, którzy "widzieli", bądź uczestniczyli w spotkaniach Trzeciego Rodzaju. Tylko to jest niestety za dobre. Za dobre do tego stopnia, że żadna refutacja nie jest możliwa. Nie można na serio rozpocząć dyskusji, iż istoty ukształtowane w innym świecie, w toku innej ewolucji, mają barwę malachitową, tylko po to, by nikt nie wziął ich za zwyczajnych ludzi, gdyby do nas przybyły. Równocześnie powinny być człekokształtne na tyle, żeby nikt nie pomyślał sobie tak: coś skacze na jednej nodze - pewnie dziwny, duży prawdziwek. Istoty te muszą być równocześnie podobne i niepodobne do ludzi. Tak jak w filmie lub bajce dla dzieci. Gdy pojawia się skrzat, nikt nie myśli, że to stara konewka. Dzieci muszą przecież wiedzieć co oglądają. Jednym słowem istoty te zostały tak skonstruowane i pomalowane przez siły natury, żeby dokładnie odpowiadały naszym oczekiwaniom. A ponieważ wieść o zieloności obiegła kulę ziemską, dlatego problem został skanonizowany. Mają być zieloni i koniec! Gdyby ktoś zobaczył fioletowego, niech wie, że mu się pomieszało, albo jest ślepy na kolory.
Niestety na serio tego wszystkiego rozważać nie można. Ja też nie zabierałbym w tej sprawie głosu, gdyby nie pisały o tym tygodniki literackie takie jak "Kultura". "Kultura" przecież winna się zajmować życiem literackim w Polsce, a nie bzdurami! W żadnym szanującym się światowym czasopiśmie nie ukazałaby się tego typu informacja, poparta długimi dociekaniami, czy wieśniak widział, co widział, z której strony itd. Przecież gdyby nawet widział i tak nic z tego by nie wynikało, bo dowodem to nie jest. I nie trzeba mieć sześciu stopni naukowych, aby rzecz wyjaśnić. Wystarczy elementarne rozeznanie w metodologii naukowej.
Niestety mówię o tym z pozycji straconych na całym świecie, gdyż zapotrzebowanie na cuda jest ogromne. Oczywiście jest to dla mnie dotkliwe i irytujące, ponieważ nie będąc w kwestii wychowania człowiekiem zupełnie "dzikim", nie mogę po prostu, tak jakbym chciał, wrzucić wszystkich listów i kaset z nagraniami od razu da kosza. Tych, którzy znajdują kawałki statków kosmicznych, spotykają Zielonych, jest niestety coraz więcej. Zjawisko to występuje na całym świecie. I żaden wieśniak nic by nie widział, gdyby nie przeczytał o tym wcześniej w gazecie.
* C. D. N. ? *