Ta strona wygląda tak kiepsko, ponieważ korzystasz z przeglądarki nie obsługującej ogólnie przyjętych standardów internetowych. Aby zobaczyć ją w pełnej krasie, zaktualizuj ją do wersji zgodnej z tymi standardami. Trwa to krótko i nie kosztuje nic.

KMK Software Katowice, Studio usług komputerowych

* Stanisław LEM *

Czy jesteśmy sami w kosmosie?

Wykład 4

W Biurakanie powiedziano, że gdyby szesnastowiecznemu matematykowi, który siedział i pięknie pisał, ukazał się anioł z płonącym mieczem, lub w mniej teatralny sposób, przedstawił formułę Einsteina E = mc2, uczony ten nie zrozumiałby niczego. Każdy rodzaj wyjaśnień byłby tu niewystarczający, gdyż pojęcia materii i energii, które zakłada współczesna fizyka, były mu obce. Aby to zrozumieć musiałby przejść cały kurs fizyki aż do roku 1920.

Jeżeli więc nawet miano by nas informować z głębi kosmosu o czymkolwiek istotnym i jeżeli robiłyby to istoty, których anatomia, fizjologia, historia ewolucji, a także historia w sensie dziejów powszechnych były tak odmienne od naszych, że współczynniki wszystkich okoliczności musiałyby być uwzględnione przy komunikowaniu i dostosowane do naszych warunków, naszej anatomii, fizjologii itd., wówczas nie możemy spodziewać się absolutnie żadnych rewelacji po sygnałach, które by do nas dochodziły z odległości przekraczających dziesiątki lub nawet miliony lat świetlnych.

Nie mówię już nawet o tym, że im bardziej stosunek czasu nasłuchu stosowanego na Ziemi, do dystansu, zbliża się do zera, tym bardziej nieprawdopodobny jest sam odbiór sygnałów. Cóż to musiałyby być za dziwaczne istoty, wręcz gwiazdowe maszyny, by przez dziesiątki milionów czy nawet miliardy lat bez przerwy nadawały sygnały, aby na Ziemi, ci którzy uruchamiają aparaturę w czasie nieprawdopodobnie krótkim, odebrali je. Musieliby nadawać bezustannie, bo nie mogli wiedzieć, że kiedy nadawali 300 milionów lat temu, wtedy tutaj kręciły się tylko rozmaite diplodoki z długimi ogonami. One nie zajmowały się przecież łącznością kosmiczną, bo chodziły na czterech nogach, a jako gady jurajskie, mózgu miały tyle co nic! Pomijam też fakt, że w zakresie wszystkich działań łącznościowych, byłby to najbardziej marnotrawny typ sygnalizacji jaki tylko można sobie wyobrazić. Dochodzi jeszcze okoliczność, że jeśli rzeczywiście cywilizacje rozmieszczone są rzadko, lub znajdują się tylko "nieliczne sztuki" w poszczególnych galaktykach, wtedy prawdopodobieństwo, żeby sygnały zeszły się z odbiorcami żywymi, staje się bardzo małe. Jeżeli nawet powiedzieć sobie optymistycznie, że cywilizacja może być bardzo długo - 15 milionów lat - a czas istnienia galaktyk będzie rzędu 18 do 20 miliardów lat, zakładając, że był kiedyś początek każdej cywilizacji, wówczas nigdy nie wychodzi na to, żeby one mogły istnieć współcześnie. Powiedzmy sobie szczerze, przy takich interwałach czasu, sprawa łączności jest marzeniem ściętej głowy. Zakładam oczywiście, że mówię w kategoriach rozumowania ziemskiego! Żaden racjonalny argument nie może być przytoczony na rzecz takiego postępowania, żeby jakaś cywilizacja zdecydowała się na wybudowanie nadajnika, który miałby działać przez miliardy lat, byłby samonaprawczy, korzystałby z mocy gwiazdowych i emitowałby w kosmos informację, że ktoś tutaj siedzi, lub ostrożniej mówiąc, że ktoś kiedyś był i zbudował maszynę do nadawania. Sądzę, że w takim wypadku motywacja mogłaby być chyba tylko religijna, traktowana jako posłannictwo, bo w kategoriach materialnych nie zostałaby niczym odpłacona. Jeżeli ktoś staje na brzegu morza i macha chusteczką do odpływających statków - wówczas wydatkowana energia i koszty własne są nikłe i każdy może sobie na to pozwolić. Natomiast gdyby ktoś miał pół energii całej planety zużyć na takie machanie, nie robiłby tego zbyt długo. Tym bardziej, że informacja jaką przekazuje jest typu: "Ja tu jestem i macham do was". Musi więc między sygnałem, a zainwestowanymi środkami być zachowany stosunek, który nam wydawałby się intuicyjnie racjonalny. Gdy przestaje on być racjonalny, motywacja może istnieć dalej, ale musi mieć charakter mistyczny. Jednym słowem, wynika z tego, iż bardzo gwałtowna w szacunkach redukcja ilości cywilizacji, powoduje nie tylko wykładniczy wzrost trudności technicznych, ale i kwestionuje sensowność przedsięwzięć, które miałyby na celu nadawanie sygnałów. Odbieranie jest bez porównania tańsze, ale powstaje wtedy pytanie: Czy do nas rzeczywiście "kiwają" i czy wobec tego w ogóle warto tracić czas i pieniądze?

Nie doszedłem jeszcze tak daleko w mojej desperacji na temat unikalności życia w kosmosie, żebym uważał, że przygotowanie weków na zimę jest roztropniejszą i bardziej korzystną działalnością, aniżeli zajmowanie się opracowywaniem programów CETI i SETI. Nie, tak nie sądzę. Niemniej jednak sprawa ta w przedziwny sposób odmienia się, kiedy w nią wchodzić. Użyję porównania obrazowego. Gdy zbliżamy się do gór ze strefy równin, widzimy najpierw na horyzoncie dalekie pasmo, które równie dobrze może być nisko lecącą chmurą. Później pojawiają się sylwety, ale jeszcze płaskie. Gdy wjeżdżamy w krajobraz górski, następuje kolosalne zróżnicowanie perspektyw. Widzimy poszczególne wielkie formacje wyłącznie we fragmentach, bardzo często w rozmaitych stereoprojekcyjnych skrótach. które powodują, iż mamy pewnego rodzaju chybotanie orientacji gdzie jesteśmy. Orientację odzyskujemy. gdy wejdziemy na górę. Otóż my nie jesteśmy na górze i stąd powstaje szczególne wrażenie, że kosmos zezwala na wytwarzanie cywilizacji jako na niesłychanie rzadkie wyjątki. I wtedy tajemnicze silencium universum kosmosu właściwie rozwiewa się w sposób niestety dość banalny. Jest to tak jak w powieści Agaty Christie "Dziesięciu Murzynów". Najpierw było ich dziesięciu. Potem ktoś zabił jednego i zostało dziewięciu itd. To znaczy, że nie ma jakiegoś tajemniczego pęknięcia w łańcuchu przyczyn sprawczych. Za każdym kolejnym krokiem musimy "odstrzelić" trochę cywilizacji, którym się nie udało, tzn. że ich pierwociny mogły ewentualnie stanowić szczebel do następnego etapu, na którym dopiero buduje się następne piętro, aż wreszcie na samej górze powstaje cywilizacja.

Musimy jednak uważać, żeby nie popaść w swoistą, przesadę, byśmy się nie dali zanadto otumanić rzadkością i wyjątkowością. Tutaj niestety czekają na nas wszystkie pułapki, które zastawia teoria prawdopodobieństwa oraz statystyka matematyczna i fizyczna, kiedy chodzi o zjawiska rzadkie. Proszę wziąć pod uwagę taki przypadek. W swoim czasie były losowania samochodów na książeczki oszczędnościowe. Przyjmijmy, że na tysiąc książeczek jest do wylosowania jeden samochód, a książeczek jest w ogóle tysiąc. Wtedy ten kto założy sobie tysiąc książeczek "mur beton" wie, że wygra samochód. Ale jeżeli jest dwa tysiące książeczek i dwa samochody, to w dalszym ciągu na tysiąc książeczek przypada jeden samochód, lecz kto założy sobie tysiąc książeczek może nie wygrać ani jednego samochodu, bo może on być wylosowany pomiędzy książeczkami drugiego tysiąca. Im większa będzie liczba, tym większe mogą być odchylenia. Jest granica, od której zaczynają się paradoksy. Mianowicie im bardziej zwiększamy zbiory, na których dokonujemy operacji i zastanawiamy się nad oczekiwaniem matematycznym, okazuje się, że gdy oczekiwanie zbliża się do nieskończoności, wszystko absolutnie może się zdarzyć. Dość nieprawdopodobne jest np. aby gdzieś w kosmosie z atomów cyny wykrystalizowała się puszka, w której znajdowałby się substancja dziwnie podobna do wieprzowiny w galarecie, na dodatek, by w niezwykły sposób połączyły się jakieś atomy i zrobiła się celuloza, a na niej pojawił się napis "Zakłady Mięsne Gdzieś Tam". Czy jest to możliwe? Można by obliczyć to znikome prawdopodobieństwo, ale przecież są to igraszki. Każdy uczciwy fizyk powinien dać sobie obciąć głowę za to, że w całym kosmosie nigdy nic takiego zdarzyć się nie może, gdyby nawet kosmos trwał nie kilkanaście, a setki miliardów lat. Kolosalne trudności wynikają stąd, że nie bardzo możemy przystąpić do statystycznego oszacowania sytuacji i jest to tym trudniejsze im bardziej prawdopodobna jest bardzo niska gęstość psychozoiczna - taka pewnego rodzaju stała kosmiczna. I nie jest to, jak powiedziałem, żadne misterium. Po prostu rzecz właściwie trywialna, która przypomina odpowiedź na pytanie w rodzaju: Dlaczegóż nie wszyscy dorośli ludzie zastanawiają się nad sensem istnienia? Można po prostu powiedzieć, że bardzo wielu ludzi nigdy nie staje się dorosłymi, gdyż umierają jako zarodki lub dzieci. Okoliczności powodujących, że ludzie w ogóle nie dochodzą do wieku dorosłego jest wiele. Gdy ktoś nie spełnia tej podstawowej przesłanki uniemożliwia odpowiedź na to pytanie. Tak samo, czy można twierdzić, że Ziemianie mieli wyjątkowe szczęście i wszystko dobrze się im udało, skoro teraz zaczyna nam świtać, że powstanie cywilizacji jest późnym skutkiem procesu przypominającego bieg slalomowy. Na stoku poustawiane są bramki i trzeba w bardzo specyficzny sposób przejechać. Każdy też doskonale wie, nawet czysto intuicyjnie, że gdybyśmy zrobili loteryjkę - takie zamknięte pudełko z gwoździami w desce i z góry wrzucalibyśmy kuleczki, wtedy one rozłożą się według krzywej normalnej. Ale jeśli z boku zrobimy dziurkę i będziemy powtarzali przebiegi kulek, może jeden raz na pięćdziesiąt w zależności od konfiguracji gwoździków, jedna kulka nam wyskoczy. Nie będzie to żaden cud, tylko szczególne odbicie. Może to właśnie jest wypadek, kiedy powstaje cywilizacja? My nie możemy stwierdzić, że należymy do krzywej normalnej rozkładu cywilizacji, bo być może, jest to właśnie coś tak rzadkiego! Nic konkretnego na ten temat powiedzieć nie możemy.

W każdym razie jeżeliby starać się nadać zagadnieniu kształt i sens racjonalny, nie musi tkwić w tym żadna otchłanna zagadka i tajemnica. Zagadka i tajemnica tkwiłyby wtedy, gdybyśmy powiedzieli: Udało nam się wysokie prawdopodobieństwo przypisać tezie, że cały kosmos został przez kogoś tak skonstruowany, że wytwarza cywilizacje, co prawda bardzo rzadko ale za to bardzo sympatyczne, a czasem jeden raz na pięćdziesiąt niesympatyczne, właśnie takie jak nasza. Albo jeszcze gorzej. Nikt wcale nawet nie zamierzał, żeby cywilizacja była niesympatyczna, tylko było trochę tak, jak z gospodynią, która dość dobrze robi torty. Nie jest powiedziane, że każdy tort się udaje. Raz nie wyszło i zrobił się zakalec. Za każdym razem, kiedy przypisujemy tej sprawie intencjonalność, obracamy tym samym kosmos w rodzaj maszyny do produkowania cywilizacji. Wtedy mamy jej do wyrzucenia, że w tak malej mierze wykonuje tego rodzaju rzeczy porządnie, a przeważnie zajmuje się głupstwami, jak np. wybuchy Super Nowych, czy wykonywanie czarnych dziur. Są to pretensje po prostu dziecinne i zupełnie bezsensowne. Niemniej jednak podejrzewam, że ostatni ślad stronniczości, tej która ma charakter odpowiedzi na roszczenia, był i jest jeszcze przypisywany kosmosowi przez wielu uczonych zajmujących się problematyką CETI i SETI. To znaczy, że ich optymistyczne oczekiwania wysokich gęstości cywilizacyjnych kosmosu i odnalezienie Innych nie wynikają wyłącznie z nauki, ale z pewnego rodzaju przeświadczenia, że byłoby fajnie, gdyby można było pogadać z kimś przez przestrzeń kosmiczną i żebyśmy nie mieli poczucia naszej nadzwyczajnej i wyjątkowej samotności we wszechświecie. Stąd właśnie pochodzą powiedzonka takie jak: "bracia rozumni". Mam wrażenie, że to co mówię jest tylko insynuacją, bo nie można tego udowodnić, a każdy może się powołać na argumenty racjonalne.

Wykład 5


Dodaj do Ulubionych / Zakładek Pomógł Pajączek Stanowcze NIE dla spamu ! Poprawny HTML 4.01 Transitional Poprawny CSS 2.1 Licznik