Ta strona wygląda tak kiepsko, ponieważ korzystasz z przeglądarki nie obsługującej ogólnie przyjętych standardów internetowych. Aby zobaczyć ją w pełnej krasie, zaktualizuj ją do wersji zgodnej z tymi standardami. Trwa to krótko i nie kosztuje nic.

KMK Software Katowice, Studio usług komputerowych

* Stanisław LEM *

Czy jesteśmy sami w kosmosie?

Wykład 3

Zespoły wszystkich danych wyprowadzone z rozmaitych dziedzin przyrodoznawstwa jako prawo natury, zdawały się pierwotnie wskazywać, iż wszelkie poszczególne procesy ustopniowania są podstawą naszej egzystencji planetarnej i że są one bardzo typowe i powszechne. Słońce jest gwiazdą typową, powstawanie planet jest zjawiskiem banalnym i powszechnym. Narodziny i wynikanie życia z form niższych do coraz to wyższych zapewne też jest takim zjawiskiem, podobnie jak wzrost naturalnej sprawności inteligencji. Jednym słowem, powstawanie istot rozumnych musiało z kolei zapoczątkować fazę następną - powstawania procesów natury socjalnej, a wreszcie cywilizacji naukowo-technicznej. Z jednej strony powiadają, że cały zespół procesów, który stworzył w końcu człowieka i naszą cywilizację jest typowy i znajduje się na głównej osi procesów nawet w skali kosmogonicznej. Z drugiej strony mówią, że fakty obserwacyjne i dane upośrednione wynikające np. z modelowania matematycznego genezy powstania planet, wskazują, iż jesteśmy prawie sami, że jest może jedna lub najwyżej kilka cywilizacji w galaktyce i nie trzeba przywoływać hipotez ad hoc, żeby wytłumaczyć naszą "jedyność". Hipotezy ad hoc są tego rodzaju, że gdy np. ktoś znajduje się na Saharze, w nocy myśli sobie tak: Jestem tu sam. Widocznie przede mną były tłumy ludzi, lecz na każdego ktoś napadł, rozbił mu młotkiem głowę, po czym zakopał w piasku. Dlatego właśnie jestem sam i wynikanie życia z form niższych do coraz to wyższych zapewne też jest takim zjawiskiem, podobnie jak wzrost naturalnej sprawności inteligencji. Jednym słowem, powstawanie istot rozumnych musiało z kolei zapoczątkować fazę następną - powstawania procesów natury socjalnej, a wreszcie cywilizacji naukowo-technicznej.

Hipotezy nie ad hoc, mające moc twierdzeń ogólnych powiadają: Pustynie prawie zawsze są całkowicie bezludne. I wtedy nie potrzeba żadnych dodatkowych wyjaśnień, dlaczego nikogo dookoła nie ma. Przypuśćmy, że zaczęlibyśmy wymyślać specjalne hipotezy tego typu iż każda cywilizacja naukowo-techniczna ma skłonności samozagrażalne i prawie każda kończy atomowym samobójstwem, albo że życie jest zjawiskiem pojawiającym się dlatego nadzwyczajnie rzadko w kosmosie ponieważ jest przypadkiem podobnym do takiego, jakbyśmy mieli rzucać dziesiątkiem milionów monet naraz i żądali żeby wszystkie spadły orłem do góry. Są to więc zjawiska niesłychanie nieprawdopodobne. Czyli, że nam przypadła główna wygrana. Wówczas sprawa staje się drażliwa, bo z punktu widzenia przyrodoznawczego nic z tego nie zachodzi. No cóż, jesteśmy samotni i stanowimy wyjątek w ogólnej skali procesów kosmicznych.

Ale w ludzkim rozumowaniu sprawa ta ma nieprzyjemny zapach, bo co to właściwie ma znaczyć, że jesteśmy monstrum, ekstremalnym dziwolągiem, wybrykiem sił energetyczno-materialnych. Na zdrowy rozsądek jest to dziwaczne, ponieważ na ogół przyzwyczailiśmy się patrzeć na rozmaite urządzenia od ich strony funkcjonalnej. Wiadomo, Słońce jest, ogrzewa nas i świeci, by życie na Ziemi istniało. Wprawdzie wiemy, że Słońca nikt nie stworzył i nikt nie podkręcił mu tak parametrów, abyśmy mogli opalać się latem, a zimą żebyśmy nie zamarzli. Niemniej widzimy funkcjonalny sens Słońca. A tu nagle okazuje się iż wszechświat, ta potwornie wielka maszyna ma wydajność w kategoriach wytwarzania cywilizacji istot rozumnych tak małą, że właściwie prawie równą zeru, skoro istotnie miałoby być prawdą, że w każdej galaktyce siedzi jedna cywilizacja. Wtedy pojawia się szok zdumienia. Ta olbrzymia budowla kosmiczna właściwie nic nie robi, tylko z wolna spopiela się, rozprzestrzenia się w ucieczce materii z galaktyki i z tego tak mało powstaje. Wszystko co mówię w kategoriach przyrodoznawczych jest bezsensowne, ponieważ zakłada pewnego rodzaju celowość, tzn. ukryty postulat, że kosmos został specjalnie cały stworzony, by produkować cywilizacje. Na dodatek miał ich produkować możliwie dużo i tak, żeby w nich przyjemnie się działo. Odczuwamy pewnego rodzaju pretensje do natury, jeśli nie wszystko zachodzi tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Aczkolwiek nie wyrażamy ich mówiąc konkretnie iż mamy do kogoś żal o to, że pada deszcz albo że jest trzęsienie ziemi. Postawa nasza w stosunku do przyrody jest postawą pewnych, może przemilczanych roszczeń.

Ludzie nie uważają, że wszystko jest w porządku i tak ma być, kiedy Ziemia otwiera się i przy łoskocie gromów zostają pochłonięci razem ze swoimi miastami przez gotującą się lawę. Tymczasem okazało się, że nie ma właściwie żadnego pęknięcia w łańcuchach ustopniowanych procesów, które poczynając od astrogenezy, a kończąc na socjogenezie wytwarzają cywilizacje. Trzeba najpierw zacząć od tego, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu, a więc niedawno, kosmos jawił się naukom przyrodniczym jako zacisze. Sądzono, że epoka gwałtownych wybuchów dawno minęła i teraz jest cicho i spokojnie. I wszystkie gwiazdy, z wyjątkiem bardzo rzadkich statystycznie przypadków, jak Nowe czy Super Nowe, równomiernie pracują, przetwarzając w rozmaitych cyklach syntezy jądrowej, nadwyżki masy na promieniowanie energetyczne. Zasadniczo więc nic się nie dzieje.

Tymczasem wygląda na to, że jest to miejsce niespokojne, z gwałtownymi erupcjami, eksplozjami itd. Jeśli ma dojść do powstania cywilizacji w jakimś zakątku galaktyki, musi on spełniać pewne warunki, przede wszystkim związane z jego umiejscowieniem. Nie może np. wykluć się szczęśliwie z jajeczka i szczebiotać ptaszek, na kowadle parowego młota, który co niedługi czas wali w kowadło z okropną siłą. Jest to zrozumiałe i nie wymaga żadnych wyjaśnień. Można więc powiedzieć tak: prawdopodobnie musi najpierw zachodzić bardzo wysoki stopień izolacji pewnego systemu od zakłóceń zewnątrzpochodnych, żeby życie mogło powstać i nic go nagle nie przytrzasnęło, lub całkowicie nie zniszczyło. Tu zresztą "na dwoje babka wróżyła", bo z jednej strony można sobie doskonale uzmysłowić, że porcja promieniowania przy wybuchu Nowej lub Super Nowej, w pewnych okolicznościach i przy pewnej wielkości dawki, może być bodźcem, który spowoduje gwałtowny skok w mutacji organizmów na danej planecie. A jeśli te wielkości będą przekroczone, wówczas nastąpią hekatomby i masowe wymieranie, może do tej pory naczelnych gatunków. Czyli jednym słowem jest to bardzo brutalna interwencja, która może mieć bardzo daleko idące konsekwencje. Wygubienie gadów dało np. szansę rozwoju ssaków. Ale dlaczego ssaki nie miałyby być wtedy gwałtownie porażone radiacyjnie na razie wytłumaczyć sobie nie możemy.

Z punktu widzenia poznawczego byłoby przyjemnie, gdyby okazało się np., że na lądach życie gatunków, które są wrażliwe na radiację uległo zagładzie, a przynajmniej zdziesiątkowaniu. W morzu natomiast, gdzie promieniowanie dzięki osłonie wodnej nie dochodzi tak dobrze, życie "przechowało się" i po głupich 50 czy 100 milionach lat wylazło na powrót na ląd. Nic takiego jednak nie zaszło by wytłumaczenie bardzo ładnie układało się w logiczną całość. Tak dobrze być nie chce! I to stanowi zagadkę. Faktem jest, że wysoki stopień izolacji systemu, w którym powstaje życie jest przesłanką niezbędną. Równocześnie możliwe, że gdyby izolacja była za dobra tzn. gdyby w czasie ewolucji nie godziły w Ziemię żadne porcje promieniowania - wtedy może nastąpiłaby stagnacja, zamarcie lub zamieranie procesu ewolucyjnego. I być może niczego bardziej nie trzeba w tej chwili Ziemi niż nowego "łupnięcia" Nowej, które by nasz niesympatyczny gatunek w dużej mierze zlikwidowało. Nie gwałtownie, tylko wskutek szybkiego gromadzenia się i wzrostu szkód genowych dziedziczności populacyjnej, tzn., że powiedzmy już po 300 latach mało kto kręciłby się tutaj, a powstałaby odmiana jakiegoś superhomo. Oczywiście są to spekulacje, nie mające najmniejszej podstawy realnej, tym bardziej nieszkodliwe, bo z krytycznych moich słów nie wynika, że mogę spowodować wybuch Super Nowej w astronomicznym pobliżu Ziemi. Nie ulega to wątpliwości, dlatego można spokojnie o tym mówić jako o hipotezie. Zastanawiając się, co wynikałoby w zakresie poznawczym z ewentualnej unikalności, lub prawie unikalności cywilizacji ziemskiej, przynajmniej w naszej galaktyce, musimy dojść do szeregu bardzo ciekawych wniosków.

Jeżeli cywilizacji - współistniejących oczywiście - byłoby 10 lub 20 na galaktykę, wynikałoby z tego, że przeciętna odległość jest spora - rzędu 1000 lat świetlnych! Jakież wtedy dialogi są możliwe? Ewentualnie możliwy jest monolog, jeśli ktoś będąc szalonym optymistą będzie dużo inwestował w emisję sygnałów. Cały projekt amerykański Cyklop, zresztą nie zrealizowany, zakładał dokładną inwigilację gwiazd w promieniu mniej więcej 1000 lat świetlnych wokół Ziemi. A jeżeli przeciętna wyniosłaby 2000 lat świetlnych, czego wykluczyć nie można, wtedy przecież cały projekt nie ma sensu. Gdybym był ministrem skarbu kraju bardzo bogatego, do którego zwrócono by się o inwestycje, odmówiłbym, powołując się na najnowsze dane i hipotezy, wygłaszane przez kolegów tego, który żądałby pieniędzy.

Galaktyk jest przecież mnóstwo. Jeśli powiem 108 czy 109 będzie to bardzo niski szacunek. Ale jeżeli nawet wyeliminować galaktyki bardzo odległe, to pozostaje tak skromnie 107 tych, które mogłyby być naszymi partnerami. Są to już wielkości wystarczająco spore. W gromadzie lokalnej mamy odległości rzędu miliona lat świetlnych, które wcale nie są duże, a gdy wykroczymy dalej, sięgają one setek milionów lat świetlnych. No cóż, jest to przecież już nie w kategoriach życia ludzkiego, a nawet cywilizacji naukowo technicznej, tylko całej antropogenezy! Czym jest więc interwał życia ludzkiego, generacji, czy 300 lat trwania cywilizacji naukowo technicznej w porównaniu z tymi dystansami. Przecież dla każdego normalnego człowieka, powiedzenie: "Wysyłasz bracie list, a odpowiedź dostaniesz już za 2 miliony lat" znaczy nigdy! Nie możemy się spodziewać absolutnie żadnych zdumiewających odkryć po komunikatach wysyłanych przy takich odległościach. Dlaczego? To całkiem proste. Nadawany komunikat musi zakładać zawsze konkretnego odbiorcę. Prawd istotnych, które nie są banałami i nie mają współczynnika historycznego i sytuacyjnego, czyli nie są związane sensem z miejscem i czasem powstania, nie ma. Wszystko jest historyczne, przynajmniej jeśli chodzi o historię człowieka. Doskonale o tym wiemy. Prawdy, które nie mają tego charakteru są niezmiernie banalne i mogą być unieważnione. Jeśli np. mówię: Wszyscy ludzie są śmiertelni, albo wszystkie istoty żywe są śmiertelne, czy generalizując, wszystkie istoty powstające w naturalnych planetarnych procesach ewolucji są śmiertelne - to wcale nie jestem pewien, że jest to teza ważna uniwersalnie w całym kosmosie. Ktoś mógł się przecież tak urządzić, że jest nieśmiertelny. Chcę więc powiedzieć, że tego rodzaju generalizacje, które dla nas są prawdami trywialnymi przez swoją oczywistość, mogą tracić moc prawdy gdzieś daleko w specyficznych warunkach.

Wykład 4


Dodaj do Ulubionych / Zakładek Pomógł Pajączek Stanowcze NIE dla spamu ! Poprawny HTML 4.01 Transitional Poprawny CSS 2.1 Licznik